- Księżyc... świecił on zawsze. I to jeszcze jak pięknie. Co do smoków: było tam kilka, ale najlepsza była hydra - odparłam.
- Hydra?
- Spokojnie, zamknięta. A i było mnóstwo wulkanów. Zawsze chodziłam po zakazanych terenach - powiedziałam.
-Muszę na razie ciebie zostawić, wybacz - zostawiłam go, miałam nadzieję go znowu spotkać.
***(kilka dni później)***
Znów wyszłam z chłopakami ćwiczyć. Było dzisiaj wyjątkowo ciepło i spokojnie mogłam odetchnąć. Chłopaki wzbili się w powietrze. Wystawiłam skrzydła i odbiłam się od ziemi, obserwujac, jak latają. W dole zauważyłam Donovana i powoli zniżałam lot. Stanęłam na ziemi, a za mną chłopaki.
- Jak leci? - zapytałam.
(FireFist?)
Division of wolves from the sky
niedziela, 4 stycznia 2015
sobota, 3 stycznia 2015
Od Bronte do Talon'a
One, z wyglądu przypominały bizony z na dziwne sposoby powyginanymi rogami i spokojnymi oczami. Magiczne i niesamowite istoty, a ja... wilk, wilczek. Zawsze byłem inny, ale one nie zwracały na to uwagi. Ja byłem głośny, ruchliwy a one ciche, nieme i dyskretne. Zajmowały się mną, odkąd pamiętam, wpoiły mi zakaz przywiązywania się do rzeczy, stworzeń i miejsc. Zwłaszcza miejsc. To mogło być niebezpieczne, bo pozostawanie w jednym miejscu osłabia umysł i niszczy. Tak mi mówiły. Ja ślepo wierzyłem, gdyż były to jedyne stworzenia, które znałem i rozumiałem. I na moją zgubę, do których się przywiązałem.
***
Tamtego dnia obudził mnie dotyk. Miękkie futro musnęło mój grzbiet. Chwilę potem z niewiadomej przyczyny poczułem ukłucie w żebra. To były rogi. Tak, to On mnie budził. Otworzyłem leniwie oczy i uśmiechnąłem się. Czas wstawania; wschód słońca. Musieliśmy ruszać dalej. W każdy pierwszy dzień tygodnia szykowaliśmy się do drogi i przenosząc się w inne miejsce lasu. Do tej pory nie wiem, jak duży był las, nigdy nie zdarzyło się, że mieszkaliśmy w jakimś miejscu dwa razy. Wstałem i zacząłem biegać wokół obozu budząc wszystkich i pomagając tym, co już wstali. Spodziewałem się niemych kiwnięć głową w podzięce lub nią zaspanego potrząsania. Tym razem było inaczej. Patrzyli na mnie obojętnie, może z błyskiem żalu lub znudzenia w dużych ciemnych oczach. Nie rozumiałem, ale czułem wyraźny niepokój.
- Co się dzieje? Czemu tak patrzycie? Może źle wyglądam? Hej, hej! - mówiłem z coraz mniejszym rozbawianiem.
Rozbawienie przerodziło się w niepokój podszywany histerią. Podszedł do mnie On i popatrzył smutno. Nie rozumiałem i wcale tego nie chciałem. Chciałem tylko już ruszyć i biec razem z nimi przez magiczny las. Czemu nie ruszaliśmy? Czemu staliśmy? Łzy stanęły mi w oczach. Czemu... Nie wiedziałem, czemu chce mi się płakać. Przecież nic złego się właściwie nie działo. Tak mi się wydawało. On pochylił głowę i westchnął. Podszedłem niepewnie do niego. Ten szturchnął mnie nosem i... Odwrócił się ode mnie. Ruszył przed siebie, a za nim stado. Nie zrobił nic więcej. Czułem, że mnie zapomina. Że już mnie nie pamiętają. Zostawiają, odchodzą.
- On! Hej, co ty robisz? Stamtąd przyszliśmy ostatnio! - zaoponowałem.
Zacząłem za nim biec. Jednak inni mnie odpychali i odciągali od dowódcy. Teraz byłem przerażony. Całe ciepło, które nagromadziło się we mnie do tej pory, uchodziło. Przyszedł chłód. Płakałem, bo co miałem niby robić?
- On, co się stało? ON!!! Nie zostawiaj mnie... - szepnąłem.
Poczułem pustkę w myślach. Zawsze czułem ich myśli, były ciepłe i miękkie. Teraz było pusto. To nowe doświadczenie zamroczyło mnie i zachwiałem się. Teraz stado było już tylko cieniami przemykającymi między smukłymi sosnami. Cienie malały, niknęły w moich dziecięcych oczach. One odeszły, a ja zostałem sam, nagle rzucony na głęboką wodę.
***
Biegłem przez las, moja domniemana zdobycz mi umykała. Krzaki i korzenie starych drzew, nagle zdradzieckie, stawały na drodze i zawadzały. Sarenka kluczyła ścieżkami wydeptanymi przez zające czy inne małe stworzenia. Stop. Zaryłem łapami w ziemię. Rzuciłem się w bok i miałem już w pysku królika. Sarna uciekła i cieszyła się życiem.
- Ona żyje, a ja mam żarcie. Tylko królik ucierpiał. Ale czymże jest jedna śmierć wobec... no... jednej śmierci. Tak - powiedziałem do siebie zmieszany bezsensem wypowiedzi.
Zabrałem się za jedzenie; stwierdziłem, że królik to jednak był dobry wybór. Na sarenkę minęła mi ochota. Taki już byłem, jak mnie nauczono, niestały i zmienny.
***
- Jak przyjemnie - westchnąłem wygrzewając się na kamieniu.
Skraj lasu. Wielka polana i niezmierzona przestrzeń. Tego jeszcze nie było, pomyślałem. Zabawne, szukasz czegoś wieki i nagle to znajdujesz. Tak po prostu i bez trudności. Co czujesz? Szukasz haczyka? No bo widzisz, ja nie. Gdyby wychowały mnie wilki, podejrzliwość wzięłaby górę. Gdyby wychowały mnie wilki, bez przeszkód by się nie obyło. Jeśli szuka się dziury, to niechybnie się ją znajdzie. Tak więc ja, spokojnie leżałem sobie na kamieniu i myślałem. Zastanawiałem się: Iść? Nie iść? W końcu przede mną wielki świat, nieznane. Do tej pory znałem tylko las i plątaninę drzew. Teraz miało się to zmienić. Miało lub nie.
- Tak też czasem bywa; to tak jakby dostać górę jedzenia w niespodziewanym prezencie. Chcesz to wszystko zjeść, ale boisz się konsekwencji. Wahasz się i ostatecznie góra żarcia gnije ci przed nosem - powiedziałem.
Po chwili gnałem już wśród wysokich traw, goniąc małe myszy i płosząc ptaki.
***
Pierwsze objawy przejedzenia wolnością poczułem już kilka dni potem. Przyzwyczajony do polowania na małej przestrzeni nie łapałem prawie nic. Małe gryzonie drwiły ze mnie popiskując, a większe zdobycze okazywały się być szybsze niż myślałem i nie pasujące do miana zdobycz. Miałem ochotę zawrócić, ale wiedziałem, że i tak nie znajdę drogi. Poza tym nie wracam do dawnych miejsc. Nie wróciłbym do lasu, bo okazałbym się słaby. Zacząłbym szukać tamtych bizonów i skończył jako ofiara innego zwierza. Tamtych bizonów nie ma, bo odeszły. On dawno zatarł się w mojej pamięci, a pustka w głowie przestała uwierać. Odbierałem ją raczej jako wolność. Mimo tego dalej byłem głodny.
- Cóż za ironia. Głód fizyczny i objedzenie psychiczne. To tak się w ogóle da? Ciekawe, czy mój żołądek to wytrzyma.
Zmierzchało już, gdy znalazłem jakieś zagłębienie terenu, które ochroniłoby mnie przed wiatrem. Umościłem się wygodnie i już miałem zasnąć, gdy nagle usłyszałem szelest. Nie żebym się wystraszył, to mogła być mysz, ale poczułem instynktownie, że coś jest nie tak. Chyba ten ktosiek nie krył się zbytnio ze swoją obecnością. Możliwe, że nie przewidywał w tym miejscu niebezpieczeństwa. Jeśli on nie, to ja też, pomyślałem. Teraz pozostało tylko doprowadzić do spotkania. W miarę bez nieporozumień.
- Dzień dob... Znaczy dobry wieczór - poprawiłem się. - Czy można się dowiedzieć, kto odwiedził moje eee... obozowisko?
- Kto tam? - usłyszałem ostrożną odpowiedź.
- No, kochaniutki, właśnie cię o to zapytałem.
W tym momencie ktoś najwyraźniej zaszedł mnie od tyłu. Przezornie przesunąłem się o krok w bok. I bardzo dobrze, bo sekundę później tuż obok mnie pojawił się wilk. Popatrzyłem na niego z uśmiechem.
- No cześć. Obejdzie się bez walki? Jestem Bronte.
- Talon.
<Talonie/BlackFire?>
***
Tamtego dnia obudził mnie dotyk. Miękkie futro musnęło mój grzbiet. Chwilę potem z niewiadomej przyczyny poczułem ukłucie w żebra. To były rogi. Tak, to On mnie budził. Otworzyłem leniwie oczy i uśmiechnąłem się. Czas wstawania; wschód słońca. Musieliśmy ruszać dalej. W każdy pierwszy dzień tygodnia szykowaliśmy się do drogi i przenosząc się w inne miejsce lasu. Do tej pory nie wiem, jak duży był las, nigdy nie zdarzyło się, że mieszkaliśmy w jakimś miejscu dwa razy. Wstałem i zacząłem biegać wokół obozu budząc wszystkich i pomagając tym, co już wstali. Spodziewałem się niemych kiwnięć głową w podzięce lub nią zaspanego potrząsania. Tym razem było inaczej. Patrzyli na mnie obojętnie, może z błyskiem żalu lub znudzenia w dużych ciemnych oczach. Nie rozumiałem, ale czułem wyraźny niepokój.
- Co się dzieje? Czemu tak patrzycie? Może źle wyglądam? Hej, hej! - mówiłem z coraz mniejszym rozbawianiem.
Rozbawienie przerodziło się w niepokój podszywany histerią. Podszedł do mnie On i popatrzył smutno. Nie rozumiałem i wcale tego nie chciałem. Chciałem tylko już ruszyć i biec razem z nimi przez magiczny las. Czemu nie ruszaliśmy? Czemu staliśmy? Łzy stanęły mi w oczach. Czemu... Nie wiedziałem, czemu chce mi się płakać. Przecież nic złego się właściwie nie działo. Tak mi się wydawało. On pochylił głowę i westchnął. Podszedłem niepewnie do niego. Ten szturchnął mnie nosem i... Odwrócił się ode mnie. Ruszył przed siebie, a za nim stado. Nie zrobił nic więcej. Czułem, że mnie zapomina. Że już mnie nie pamiętają. Zostawiają, odchodzą.
- On! Hej, co ty robisz? Stamtąd przyszliśmy ostatnio! - zaoponowałem.
Zacząłem za nim biec. Jednak inni mnie odpychali i odciągali od dowódcy. Teraz byłem przerażony. Całe ciepło, które nagromadziło się we mnie do tej pory, uchodziło. Przyszedł chłód. Płakałem, bo co miałem niby robić?
- On, co się stało? ON!!! Nie zostawiaj mnie... - szepnąłem.
Poczułem pustkę w myślach. Zawsze czułem ich myśli, były ciepłe i miękkie. Teraz było pusto. To nowe doświadczenie zamroczyło mnie i zachwiałem się. Teraz stado było już tylko cieniami przemykającymi między smukłymi sosnami. Cienie malały, niknęły w moich dziecięcych oczach. One odeszły, a ja zostałem sam, nagle rzucony na głęboką wodę.
***
Biegłem przez las, moja domniemana zdobycz mi umykała. Krzaki i korzenie starych drzew, nagle zdradzieckie, stawały na drodze i zawadzały. Sarenka kluczyła ścieżkami wydeptanymi przez zające czy inne małe stworzenia. Stop. Zaryłem łapami w ziemię. Rzuciłem się w bok i miałem już w pysku królika. Sarna uciekła i cieszyła się życiem.
- Ona żyje, a ja mam żarcie. Tylko królik ucierpiał. Ale czymże jest jedna śmierć wobec... no... jednej śmierci. Tak - powiedziałem do siebie zmieszany bezsensem wypowiedzi.
Zabrałem się za jedzenie; stwierdziłem, że królik to jednak był dobry wybór. Na sarenkę minęła mi ochota. Taki już byłem, jak mnie nauczono, niestały i zmienny.
***
- Jak przyjemnie - westchnąłem wygrzewając się na kamieniu.
Skraj lasu. Wielka polana i niezmierzona przestrzeń. Tego jeszcze nie było, pomyślałem. Zabawne, szukasz czegoś wieki i nagle to znajdujesz. Tak po prostu i bez trudności. Co czujesz? Szukasz haczyka? No bo widzisz, ja nie. Gdyby wychowały mnie wilki, podejrzliwość wzięłaby górę. Gdyby wychowały mnie wilki, bez przeszkód by się nie obyło. Jeśli szuka się dziury, to niechybnie się ją znajdzie. Tak więc ja, spokojnie leżałem sobie na kamieniu i myślałem. Zastanawiałem się: Iść? Nie iść? W końcu przede mną wielki świat, nieznane. Do tej pory znałem tylko las i plątaninę drzew. Teraz miało się to zmienić. Miało lub nie.
- Tak też czasem bywa; to tak jakby dostać górę jedzenia w niespodziewanym prezencie. Chcesz to wszystko zjeść, ale boisz się konsekwencji. Wahasz się i ostatecznie góra żarcia gnije ci przed nosem - powiedziałem.
Po chwili gnałem już wśród wysokich traw, goniąc małe myszy i płosząc ptaki.
***
Pierwsze objawy przejedzenia wolnością poczułem już kilka dni potem. Przyzwyczajony do polowania na małej przestrzeni nie łapałem prawie nic. Małe gryzonie drwiły ze mnie popiskując, a większe zdobycze okazywały się być szybsze niż myślałem i nie pasujące do miana zdobycz. Miałem ochotę zawrócić, ale wiedziałem, że i tak nie znajdę drogi. Poza tym nie wracam do dawnych miejsc. Nie wróciłbym do lasu, bo okazałbym się słaby. Zacząłbym szukać tamtych bizonów i skończył jako ofiara innego zwierza. Tamtych bizonów nie ma, bo odeszły. On dawno zatarł się w mojej pamięci, a pustka w głowie przestała uwierać. Odbierałem ją raczej jako wolność. Mimo tego dalej byłem głodny.
- Cóż za ironia. Głód fizyczny i objedzenie psychiczne. To tak się w ogóle da? Ciekawe, czy mój żołądek to wytrzyma.
Zmierzchało już, gdy znalazłem jakieś zagłębienie terenu, które ochroniłoby mnie przed wiatrem. Umościłem się wygodnie i już miałem zasnąć, gdy nagle usłyszałem szelest. Nie żebym się wystraszył, to mogła być mysz, ale poczułem instynktownie, że coś jest nie tak. Chyba ten ktosiek nie krył się zbytnio ze swoją obecnością. Możliwe, że nie przewidywał w tym miejscu niebezpieczeństwa. Jeśli on nie, to ja też, pomyślałem. Teraz pozostało tylko doprowadzić do spotkania. W miarę bez nieporozumień.
- Dzień dob... Znaczy dobry wieczór - poprawiłem się. - Czy można się dowiedzieć, kto odwiedził moje eee... obozowisko?
- Kto tam? - usłyszałem ostrożną odpowiedź.
- No, kochaniutki, właśnie cię o to zapytałem.
W tym momencie ktoś najwyraźniej zaszedł mnie od tyłu. Przezornie przesunąłem się o krok w bok. I bardzo dobrze, bo sekundę później tuż obok mnie pojawił się wilk. Popatrzyłem na niego z uśmiechem.
- No cześć. Obejdzie się bez walki? Jestem Bronte.
- Talon.
<Talonie/BlackFire?>
Od Vazqueza
Podróżowałem po pustyni bez celu po prostu przed siebie ciągle nucąc jakąś skoczną piosenkę. Nagle wyczułem że jestem na terenie jakiejś watahy. Nie było mnie tu jeszcze- pomyślałem z uśmiechem i nabrałem dużo powietrza w płuca. Uaktywniłem pół smoczej mocy i poczułem, w powietrzu iż te tereny są przesiąknięte "złymi intencjami" jak ja to nazywam. Szybko analizując sprawę: szansa na spotkanie demona bądź innej przepełnionej złem istoty, być może zwiedzanie katakumb i walka z wilkami żerującymi na zniszczeniach innych watah. Jednym słowem- będzie zabawa. Wyszczerzyłem się sam do siebie i wzbiłem się w powietrze na czarnych skrzydłach. Z lotu ptaka rozejrzałem się po owych terenach i zobaczyłem dziwne kolumny. Podleciałem do nich i zacząłem krążyć nad nimi. Dostrzegłem na nich wyryte jakieś ZNAKI. Wylądowałem na jednym z wielkich słupów. Rozejrzałem się w poszukiwaniu wrogów, na razie teren czysty. Zeskoczyłem z kamiennej budowli i tuż przed ziemią rozpostarłem skrzydła delikatnie lądując na ziemi. Skrzydła zniknęły a ja znowu zmieniłem kolor sierści. Przyglądałem się znakom na jednym boku pierwszej kolumny i z lekkim rozczarowaniem zdałem sobie sprawę z tego, iż ich nie rozumiem. Wzruszyłem ramionami i odwróciłem się do następnego słupa. Sprawa się powtórzyła. Ehh... chyba nie jest mi dane dowiedzieć się co jest tu napisane. Spojrzałem w niebo- za niedługo zapadnie zmrok. Mam jeszcze czas na zwiedzanie tych mrocznych terenów. Ruszyłem przed siebie trzymając nos przy ziemi i węsząc coś ciekawego. Na razie nic nie czułem, aż tu nagle... Ała!! Wlazłem pyskiem w jakieś kaktusy. Usiadłem i złapałem łapami za swój pysk.
- No wiesz!!- krzyknąłem- Mogłeś ostrzec, że tu rośniesz!!- zaśmiałem się
Wstałem i potrząsnąłem głową. Znowu ruszyłem przed siebie także z nosem przy ziemi. Idę, idę, idę... i w końcu coś się wydarzyło!! Wpadłem na kogoś i sturlaliśmy się z małej górki. Leżałem jeszcze chwilę i nasłuchiwałem. Nic nie było słychać. Wyskoczyłem na proste łapy i obejrzałem się za siebie. Siedziała tam baaaardzo piękna biała wilczyca i patrzyła się na mnie. Otrzepałem się i z wielkim uśmiechem powiedziałem:
- Przepraszam, nie patrzyłem przed siebie- zaśmiałem się- Cześć jestem Vázquez- podałem jej łapę- a ty?
- Vex, co taki radosny wilk jak ty robi na...- przerwała gdy nagle zza pleców wyskoczył na mnie jakiś duży wilk
Spojrzałem na niego: dobrze zbudowany czarno-czerwono-biały wilk z żółtawą brodą i czerwonymi oczami wpatrującymi się we mnie groźnie. Uśmiechnąłem się i spróbowałem wyrwać mu się ale coś mi nie wyszło.
- FireFist możesz z niego zejść?- zapytała Vex lekko rozdrażnionym głosem, ale wilk był jakby w ogóle nie poruszony jej słowami dopiero po dłuższej chwili się jej posłuchał, ale z wieeeelkim ociąganiem
Wstałem, otrzepałem się i z powrotem uśmiechnąłem się od ucha do ucha
- Dzięki FireFist- wyszczerzyłem się do niego w uśmiechu a on zgromił mnie wzrokiem
- Co tu robisz?- spytał basior
- Podróżuję bez celu i poszukuję dla siebie miejsca na świecie. Wyglądacie na zgraną ekipę- powiedziałem i podszedłem do wilczycy- A pani pewnie jest głową bandy- spojrzałem jej w oczy- dobrze mówię?
- Blisko. Jestem Alphą naszej watahy Division of wolves from the sky- patrzyłem to na nią to na niego
- Jest nas więcej...- powiedział po chwili znudzonym głosem wilk, uśmiechnąłem się w zrozumieniu
- Więc Alpho, proszę o wybaczenie mojego niestosownego zachowania- wypiąłem pierś do przodu- Czy w waszej szlachetnej watasze znalazło by się miejsce dla takiego wilka jak ja? Byłbym bardzo przydatny, umiem się tarzać, skakać, biegać, turlać się i chodzić na przednich łapach- wszystko jej pokazywałem- i ciągle uczę się czegoś nowego- spojrzałem na nią i wyczekiwałem odpowiedzi
(Vex? FireFist?)
- No wiesz!!- krzyknąłem- Mogłeś ostrzec, że tu rośniesz!!- zaśmiałem się
Wstałem i potrząsnąłem głową. Znowu ruszyłem przed siebie także z nosem przy ziemi. Idę, idę, idę... i w końcu coś się wydarzyło!! Wpadłem na kogoś i sturlaliśmy się z małej górki. Leżałem jeszcze chwilę i nasłuchiwałem. Nic nie było słychać. Wyskoczyłem na proste łapy i obejrzałem się za siebie. Siedziała tam baaaardzo piękna biała wilczyca i patrzyła się na mnie. Otrzepałem się i z wielkim uśmiechem powiedziałem:
- Przepraszam, nie patrzyłem przed siebie- zaśmiałem się- Cześć jestem Vázquez- podałem jej łapę- a ty?
- Vex, co taki radosny wilk jak ty robi na...- przerwała gdy nagle zza pleców wyskoczył na mnie jakiś duży wilk
Spojrzałem na niego: dobrze zbudowany czarno-czerwono-biały wilk z żółtawą brodą i czerwonymi oczami wpatrującymi się we mnie groźnie. Uśmiechnąłem się i spróbowałem wyrwać mu się ale coś mi nie wyszło.
- FireFist możesz z niego zejść?- zapytała Vex lekko rozdrażnionym głosem, ale wilk był jakby w ogóle nie poruszony jej słowami dopiero po dłuższej chwili się jej posłuchał, ale z wieeeelkim ociąganiem
Wstałem, otrzepałem się i z powrotem uśmiechnąłem się od ucha do ucha
- Dzięki FireFist- wyszczerzyłem się do niego w uśmiechu a on zgromił mnie wzrokiem
- Co tu robisz?- spytał basior
- Podróżuję bez celu i poszukuję dla siebie miejsca na świecie. Wyglądacie na zgraną ekipę- powiedziałem i podszedłem do wilczycy- A pani pewnie jest głową bandy- spojrzałem jej w oczy- dobrze mówię?
- Blisko. Jestem Alphą naszej watahy Division of wolves from the sky- patrzyłem to na nią to na niego
- Jest nas więcej...- powiedział po chwili znudzonym głosem wilk, uśmiechnąłem się w zrozumieniu
- Więc Alpho, proszę o wybaczenie mojego niestosownego zachowania- wypiąłem pierś do przodu- Czy w waszej szlachetnej watasze znalazło by się miejsce dla takiego wilka jak ja? Byłbym bardzo przydatny, umiem się tarzać, skakać, biegać, turlać się i chodzić na przednich łapach- wszystko jej pokazywałem- i ciągle uczę się czegoś nowego- spojrzałem na nią i wyczekiwałem odpowiedzi
(Vex? FireFist?)
czwartek, 1 stycznia 2015
Od Favie do Seth'a
Niedziela. Jak zwykle dzień nudny i bezużyteczny. Moja pani wraz z matką wyszła z gaa - haar, aby świętować coroczny dzień Wołowiny. Przeciągnęłam się i ziewnęłam szeroko otwierając pyszczek. Tak, ci ludzie to naprawdę mają dziwne pomysły... Chociaż nie powinnam za bardzo narzekać - wiedzie mi się to dobrze, a nie na codzień przecież zdarza się dostawać pieczone mięso wołu. Ale zanim to nastąpi zazwyczaj muszę poczekać. Długo poczekać...
Zeskoczyłam z miękkiej pufy, na której często siedzi pani domu, i podeszłam do Jamie.
- Ah, to ty Favie! - moja siostra przeciągnęła się i zerknęła na mnie zaspana - Czego znowu chcesz?
- Ja... - zająknęłam się - No wiesz, jest taki piękny dzień...
Siostrzyczka uniosła jedną brew do góry.
- Nevermind. - przewróciłam oczami - Pobawisz się ze mną?
- Fav, posłuchaj - Jamie wstała - Nie jesteś tu jedyna, a ja chcę w spokoju się zdrzemnąć, poza tym...
- Ale nas jest tylko troje! - wykrzyknęłam zagniewana - Jedyne w swoim rodzaju, pamiętasz?!
- Ale, siostro...
- Wolisz czekać, aż wyginiemy?! Spędzisz całe życie na aksamitnej pufie, nie korzystając z tego, że no.. Świat jest wielki, Jam, a ja nie chcę umrzeć w tym miejscu.
- Favie, czekaj!
Ale ja już jej nie słuchałam. Popędziłam przed siebie czując wiatr i tak niesamowitą różnorodność zapachów. "Wolność" - cóż za cudowne słowo. Nie, wcale mi nie żal Jamie, ani Moorey'a, ani mojej pani, ani... Stanęłam nagle przestraszona. A co jeśli już do nich nie wrócę? Jeśli ich nie odnajdę? Usiadłam rozglądając się wokół zrozpaczona. Gdzie ja jestem? Tutejsza okolica była mi obca. Położyłam się na zimnym bruku i zapłakałam. Nagle jednak nad moją głową usłyszałam głos:
- Hej, mała! Co robi taki młody wilczek w wiosce ludzi?
Zeskoczyłam z miękkiej pufy, na której często siedzi pani domu, i podeszłam do Jamie.
- Ah, to ty Favie! - moja siostra przeciągnęła się i zerknęła na mnie zaspana - Czego znowu chcesz?
- Ja... - zająknęłam się - No wiesz, jest taki piękny dzień...
Siostrzyczka uniosła jedną brew do góry.
- Nevermind. - przewróciłam oczami - Pobawisz się ze mną?
- Fav, posłuchaj - Jamie wstała - Nie jesteś tu jedyna, a ja chcę w spokoju się zdrzemnąć, poza tym...
- Ale nas jest tylko troje! - wykrzyknęłam zagniewana - Jedyne w swoim rodzaju, pamiętasz?!
- Ale, siostro...
- Wolisz czekać, aż wyginiemy?! Spędzisz całe życie na aksamitnej pufie, nie korzystając z tego, że no.. Świat jest wielki, Jam, a ja nie chcę umrzeć w tym miejscu.
- Favie, czekaj!
Ale ja już jej nie słuchałam. Popędziłam przed siebie czując wiatr i tak niesamowitą różnorodność zapachów. "Wolność" - cóż za cudowne słowo. Nie, wcale mi nie żal Jamie, ani Moorey'a, ani mojej pani, ani... Stanęłam nagle przestraszona. A co jeśli już do nich nie wrócę? Jeśli ich nie odnajdę? Usiadłam rozglądając się wokół zrozpaczona. Gdzie ja jestem? Tutejsza okolica była mi obca. Położyłam się na zimnym bruku i zapłakałam. Nagle jednak nad moją głową usłyszałam głos:
- Hej, mała! Co robi taki młody wilczek w wiosce ludzi?
Od Donovana C.D Vex
- Co?- zdziwiłem się- Nie... musiało ci się coś przywidzieć- zaprzeczałem, rozglądając się
- Tak, jasne- zaśmiała się- coś do niej czujesz
- Nic- burknąłem pod nosem
- Czy aby na pewno?- dopytywała dalej
- Lubie ją i tyle- wzruszyłem ramionami- chyba...
Wilczyca spojrzała na mnie z uśmiechem a ja odwróciłem wzrok.
- No dobra. Podoba mi się- powiedziałem z lekkim uśmiechem- Przy niej czuję się inny. Zapominam o przeszłości i czuję, że dla niej mógł bym góry przenosić- rozmarzyłem się
- Zakochałeś się- zaśmiała się
- Wcale, że nie- burknąłem
- Dobra, dobra skoro tak mówisz... a może jednak?
W tej chwili się zawahałem i postanowiłem przez sekundę pomyśleć. A jeśli na prawdę jest tak jak mówi Vex? Jeśli serio się zakochałem? Cóż moja siostra na pewno by się ucieszyła tym, że w końcu będę miał konkretny cel. Usiadłem i spojrzałem w niebo. Ale czy jestem gotowy pokochać? Czy dam radę, przekonać się do tego uczucia? Zawsze je odrzucałem gdyż zasłaniało mi to zdrowe myślenie, ale teraz już chyba na to nic nie poradzę. Ale czy Nita nie będzie zła, że nie będę już kochał tylko jej? Czy ona właśnie tego chciała, bym znalazł osobę dla której znowu będę mógł żyć w nieskończoność? Myślę, że tak.
- Zakochałem się w Hanie- odparłem wreszcie
- Wiedziałam- wykrzyknęła- Wierz co? Wydaje mi się, że ona w tobie też
- Gdzie tam. Na pewno Hana ma lepsze rzeczy do roboty niż zakochiwanie się w kimś takim jak ja- odetchnąłem z rezygnacją
- Skąd wiersz?
- Nie wiem, ale jednego jestem pewien. Będę jej bronił, służył i się nią opiekował przez wieczność. A skoro już jesteśmy w takim temacie.Ty masz już kogoś na oku?- zapytałem z lekkim uśmiechem
(FerHeart? Wybacz mi nie pisanie opowiadań ale niestety byłem trochę zajęty, a zapomniałem uprzedzić :/ )
- Tak, jasne- zaśmiała się- coś do niej czujesz
- Nic- burknąłem pod nosem
- Czy aby na pewno?- dopytywała dalej
- Lubie ją i tyle- wzruszyłem ramionami- chyba...
Wilczyca spojrzała na mnie z uśmiechem a ja odwróciłem wzrok.
- No dobra. Podoba mi się- powiedziałem z lekkim uśmiechem- Przy niej czuję się inny. Zapominam o przeszłości i czuję, że dla niej mógł bym góry przenosić- rozmarzyłem się
- Zakochałeś się- zaśmiała się
- Wcale, że nie- burknąłem
- Dobra, dobra skoro tak mówisz... a może jednak?
W tej chwili się zawahałem i postanowiłem przez sekundę pomyśleć. A jeśli na prawdę jest tak jak mówi Vex? Jeśli serio się zakochałem? Cóż moja siostra na pewno by się ucieszyła tym, że w końcu będę miał konkretny cel. Usiadłem i spojrzałem w niebo. Ale czy jestem gotowy pokochać? Czy dam radę, przekonać się do tego uczucia? Zawsze je odrzucałem gdyż zasłaniało mi to zdrowe myślenie, ale teraz już chyba na to nic nie poradzę. Ale czy Nita nie będzie zła, że nie będę już kochał tylko jej? Czy ona właśnie tego chciała, bym znalazł osobę dla której znowu będę mógł żyć w nieskończoność? Myślę, że tak.
- Zakochałem się w Hanie- odparłem wreszcie
- Wiedziałam- wykrzyknęła- Wierz co? Wydaje mi się, że ona w tobie też
- Gdzie tam. Na pewno Hana ma lepsze rzeczy do roboty niż zakochiwanie się w kimś takim jak ja- odetchnąłem z rezygnacją
- Skąd wiersz?
- Nie wiem, ale jednego jestem pewien. Będę jej bronił, służył i się nią opiekował przez wieczność. A skoro już jesteśmy w takim temacie.Ty masz już kogoś na oku?- zapytałem z lekkim uśmiechem
(FerHeart? Wybacz mi nie pisanie opowiadań ale niestety byłem trochę zajęty, a zapomniałem uprzedzić :/ )
Od Donovana C.D Hana
- No dobra maluchy teraz ja wam przerwę- powiedziałem z uśmiechem- patrzcie co nam przyniósł Talon- pokazałem im upolowane króliki- posilcie się przed następną częścią historii
Szczeniaki zaczęły jeść, a ja podszedłem do wilczycy
- Ty też powinnaś coś zjeść- powiedziałem troskliwie i podałem jej dwa króliki
- Dziękuje- odparła zarumieniona
Gdy wszyscy skończyli jeść postanowiłem odciągnąć szczeniaki od Hany i dać jej trochę luzu.
- A teraz dzieciaki prosiłbym was o chwilę uwagi- zaśmiałem się, a wilczki posłusznie na mnie spojrzały- może pobawimy się w śniegu? Przez tą chwilę nie uwagi napadało go troszkę- szczeniaki z chęcią wybiegły na dwór.
WhiteHeal też się podniosła i zaczęła kierować do wyjścia, zatrzymałem ją.
- A pani gdzie się wybiera?- spytałem żartobliwie
- Ktoś musi ich przecież pilnować- uśmiechnęła się
- Serio?- spytałem jak dziecko- To ja się zbierałem żeby wypowiedzieć tą przemowę abyś mogła odsapnąć, a ty teraz chcesz ich pilnować? Odpocznij a ja się tym zajmę- zapewniłem z uśmiechem, wilczyca spojrzała na mnie z niedowierzaniem w oczach- co nie wierzysz? Tylko patrz
Stanąłem przed wyjściem z jaskini i przełknąłem ślinę. Dobra, dobra oddychamy i spokojnie. Jedna łapa a potem cała reszta, to tylko śnieg. Powoli podniosłem łapę i skierowałem ją nad biały puch. Delikatnie ją postawiłem, od razu poczułem zimno i wilgotność. Chciałem ją cofnąć jak najszybciej ale, przecież przez deszcz przebiegłem? Przebiegłem więc co ma mnie zatrzymać taki zimny i mokry śnieg? No już. Wziąłem się w garść i wyskoczyłem z jaskini prosto na śnieg. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Javier zaczął lekko chichotać pod nosem ale mnie to nie obchodziło. Po chwili z jaskini wyszła Hana.
- Chyba jednak ci pomogę- uśmiechnęła się miło
- Ale...
- Nie ma żadnego ale- wyminęła mnie i ruszyła powoli przed siebie
- Skoro nie może być ale to będzie inaczej... Lecz jak będzie ci się robiło zimno to od razu wracamy. Dobra?- dogoniłem ją delikatnie stawiając każdy krok na zimnym i mokrym śniegu a następnie z uśmiechem spojrzałem jej w oczy.
Szczeniaki biegały radośnie rzucały się śniegiem i śmiały głośno. Na razie nie zmarzną.
(WhiteHeal?)
Szczeniaki zaczęły jeść, a ja podszedłem do wilczycy
- Ty też powinnaś coś zjeść- powiedziałem troskliwie i podałem jej dwa króliki
- Dziękuje- odparła zarumieniona
Gdy wszyscy skończyli jeść postanowiłem odciągnąć szczeniaki od Hany i dać jej trochę luzu.
- A teraz dzieciaki prosiłbym was o chwilę uwagi- zaśmiałem się, a wilczki posłusznie na mnie spojrzały- może pobawimy się w śniegu? Przez tą chwilę nie uwagi napadało go troszkę- szczeniaki z chęcią wybiegły na dwór.
WhiteHeal też się podniosła i zaczęła kierować do wyjścia, zatrzymałem ją.
- A pani gdzie się wybiera?- spytałem żartobliwie
- Ktoś musi ich przecież pilnować- uśmiechnęła się
- Serio?- spytałem jak dziecko- To ja się zbierałem żeby wypowiedzieć tą przemowę abyś mogła odsapnąć, a ty teraz chcesz ich pilnować? Odpocznij a ja się tym zajmę- zapewniłem z uśmiechem, wilczyca spojrzała na mnie z niedowierzaniem w oczach- co nie wierzysz? Tylko patrz
Stanąłem przed wyjściem z jaskini i przełknąłem ślinę. Dobra, dobra oddychamy i spokojnie. Jedna łapa a potem cała reszta, to tylko śnieg. Powoli podniosłem łapę i skierowałem ją nad biały puch. Delikatnie ją postawiłem, od razu poczułem zimno i wilgotność. Chciałem ją cofnąć jak najszybciej ale, przecież przez deszcz przebiegłem? Przebiegłem więc co ma mnie zatrzymać taki zimny i mokry śnieg? No już. Wziąłem się w garść i wyskoczyłem z jaskini prosto na śnieg. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Javier zaczął lekko chichotać pod nosem ale mnie to nie obchodziło. Po chwili z jaskini wyszła Hana.
- Chyba jednak ci pomogę- uśmiechnęła się miło
- Ale...
- Nie ma żadnego ale- wyminęła mnie i ruszyła powoli przed siebie
- Skoro nie może być ale to będzie inaczej... Lecz jak będzie ci się robiło zimno to od razu wracamy. Dobra?- dogoniłem ją delikatnie stawiając każdy krok na zimnym i mokrym śniegu a następnie z uśmiechem spojrzałem jej w oczy.
Szczeniaki biegały radośnie rzucały się śniegiem i śmiały głośno. Na razie nie zmarzną.
(WhiteHeal?)
Od Donovana C.D Lost Angel
Znowu robię to samo... przeżywam na nowo jej odejście. Spojrzałem w niebo doszukując się wsparcia.
- Trudno- potrząsnąłem głową, jakby chcąc wyrzucić z niej złe myśli- Widocznie muszę jeszcze poczekać z odpowiedzią na te pytanie... a tym czasem może się gdzieś przejdziemy?- zapytałem z lekkim uśmiechem
Wilczyca kiwnęła głową. Wstaliśmy i ruszyliśmy do przodu.
- To gdzie idziemy?- zaskoczyła mnie pytaniem
Em... no tak, to jest problemem gdyż nie znam zbyt dobrze terenów- pomyślałem i zobaczyłem kątem oka że wilczyca się uśmiechnęła- ale nie pokaże tego po sobie, trzeba umieć improwizować
- Przed siebie- odparłem z uśmiechem maskującym moje zakłopotane
Szliśmy, szliśmy i szliśmy, mijając drzewa, krzaki, kamienie... strumyczki. Wsłuchując się w cisze, śpiew ptaków, szum drzew i wody. Rozglądałem się ciekawie po otoczeniu od czasu do czasu uśmiechając się na widok małych zwierzątek. Chciałem zapamiętać jak najwięcej z otoczenia aby móc potem tędy wrócić... wiem, wiem robię to na daremne bo z orientacją w terenie u mnie słabo. Po jakimś czasie znudziło mi się to.
- Alpha wspominała coś o WSNK, byłaś w tej watasze prawda? Jak tam było? No wiesz w jednej z najsilniejszych watah? Bo słyszałem legendy o was i chciałbym się dowiedzieć ile z tego to prawda- dopiero po chwili ciszy zdałem sobie sprawę z tego, że może być kłopotliwe rozmawianie o tej watasze, zakłopotałem się i próbowałem to ukryć- to znaczy... jeśli nie byłoby to zbyt wielkim problemem
- A co słyszałeś?- zapytała i lekko się uśmiechnęła widząc moje zmieszanie
- No, że był tam wielki księżyc który utrzymywał się na niebie cz to dzień czy noc, przybywały do was wilki z całego świata i nie tylko a na waszych terenach mieszkały smoki- uśmiechnąłem się i wyczekiwałem odpowiedzi
(FallenAnel?)
- Trudno- potrząsnąłem głową, jakby chcąc wyrzucić z niej złe myśli- Widocznie muszę jeszcze poczekać z odpowiedzią na te pytanie... a tym czasem może się gdzieś przejdziemy?- zapytałem z lekkim uśmiechem
Wilczyca kiwnęła głową. Wstaliśmy i ruszyliśmy do przodu.
- To gdzie idziemy?- zaskoczyła mnie pytaniem
Em... no tak, to jest problemem gdyż nie znam zbyt dobrze terenów- pomyślałem i zobaczyłem kątem oka że wilczyca się uśmiechnęła- ale nie pokaże tego po sobie, trzeba umieć improwizować
- Przed siebie- odparłem z uśmiechem maskującym moje zakłopotane
Szliśmy, szliśmy i szliśmy, mijając drzewa, krzaki, kamienie... strumyczki. Wsłuchując się w cisze, śpiew ptaków, szum drzew i wody. Rozglądałem się ciekawie po otoczeniu od czasu do czasu uśmiechając się na widok małych zwierzątek. Chciałem zapamiętać jak najwięcej z otoczenia aby móc potem tędy wrócić... wiem, wiem robię to na daremne bo z orientacją w terenie u mnie słabo. Po jakimś czasie znudziło mi się to.
- Alpha wspominała coś o WSNK, byłaś w tej watasze prawda? Jak tam było? No wiesz w jednej z najsilniejszych watah? Bo słyszałem legendy o was i chciałbym się dowiedzieć ile z tego to prawda- dopiero po chwili ciszy zdałem sobie sprawę z tego, że może być kłopotliwe rozmawianie o tej watasze, zakłopotałem się i próbowałem to ukryć- to znaczy... jeśli nie byłoby to zbyt wielkim problemem
- A co słyszałeś?- zapytała i lekko się uśmiechnęła widząc moje zmieszanie
- No, że był tam wielki księżyc który utrzymywał się na niebie cz to dzień czy noc, przybywały do was wilki z całego świata i nie tylko a na waszych terenach mieszkały smoki- uśmiechnąłem się i wyczekiwałem odpowiedzi
(FallenAnel?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)