Podróżowałem po pustyni bez celu po prostu przed siebie ciągle nucąc jakąś skoczną piosenkę. Nagle wyczułem że jestem na terenie jakiejś watahy. Nie było mnie tu jeszcze- pomyślałem z uśmiechem i nabrałem dużo powietrza w płuca. Uaktywniłem pół smoczej mocy i poczułem, w powietrzu iż te tereny są przesiąknięte "złymi intencjami" jak ja to nazywam. Szybko analizując sprawę: szansa na spotkanie demona bądź innej przepełnionej złem istoty, być może zwiedzanie katakumb i walka z wilkami żerującymi na zniszczeniach innych watah. Jednym słowem- będzie zabawa. Wyszczerzyłem się sam do siebie i wzbiłem się w powietrze na czarnych skrzydłach. Z lotu ptaka rozejrzałem się po owych terenach i zobaczyłem dziwne kolumny. Podleciałem do nich i zacząłem krążyć nad nimi. Dostrzegłem na nich wyryte jakieś ZNAKI. Wylądowałem na jednym z wielkich słupów. Rozejrzałem się w poszukiwaniu wrogów, na razie teren czysty. Zeskoczyłem z kamiennej budowli i tuż przed ziemią rozpostarłem skrzydła delikatnie lądując na ziemi. Skrzydła zniknęły a ja znowu zmieniłem kolor sierści. Przyglądałem się znakom na jednym boku pierwszej kolumny i z lekkim rozczarowaniem zdałem sobie sprawę z tego, iż ich nie rozumiem. Wzruszyłem ramionami i odwróciłem się do następnego słupa. Sprawa się powtórzyła. Ehh... chyba nie jest mi dane dowiedzieć się co jest tu napisane. Spojrzałem w niebo- za niedługo zapadnie zmrok. Mam jeszcze czas na zwiedzanie tych mrocznych terenów. Ruszyłem przed siebie trzymając nos przy ziemi i węsząc coś ciekawego. Na razie nic nie czułem, aż tu nagle... Ała!! Wlazłem pyskiem w jakieś kaktusy. Usiadłem i złapałem łapami za swój pysk.
- No wiesz!!- krzyknąłem- Mogłeś ostrzec, że tu rośniesz!!- zaśmiałem się
Wstałem i potrząsnąłem głową. Znowu ruszyłem przed siebie także z nosem przy ziemi. Idę, idę, idę... i w końcu coś się wydarzyło!! Wpadłem na kogoś i sturlaliśmy się z małej górki. Leżałem jeszcze chwilę i nasłuchiwałem. Nic nie było słychać. Wyskoczyłem na proste łapy i obejrzałem się za siebie. Siedziała tam baaaardzo piękna biała wilczyca i patrzyła się na mnie. Otrzepałem się i z wielkim uśmiechem powiedziałem:
- Przepraszam, nie patrzyłem przed siebie- zaśmiałem się- Cześć jestem Vázquez- podałem jej łapę- a ty?
- Vex, co taki radosny wilk jak ty robi na...- przerwała gdy nagle zza pleców wyskoczył na mnie jakiś duży wilk
Spojrzałem na niego: dobrze zbudowany czarno-czerwono-biały wilk z żółtawą brodą i czerwonymi oczami wpatrującymi się we mnie groźnie. Uśmiechnąłem się i spróbowałem wyrwać mu się ale coś mi nie wyszło.
- FireFist możesz z niego zejść?- zapytała Vex lekko rozdrażnionym głosem, ale wilk był jakby w ogóle nie poruszony jej słowami dopiero po dłuższej chwili się jej posłuchał, ale z wieeeelkim ociąganiem
Wstałem, otrzepałem się i z powrotem uśmiechnąłem się od ucha do ucha
- Dzięki FireFist- wyszczerzyłem się do niego w uśmiechu a on zgromił mnie wzrokiem
- Co tu robisz?- spytał basior
- Podróżuję bez celu i poszukuję dla siebie miejsca na świecie. Wyglądacie na zgraną ekipę- powiedziałem i podszedłem do wilczycy- A pani pewnie jest głową bandy- spojrzałem jej w oczy- dobrze mówię?
- Blisko. Jestem Alphą naszej watahy Division of wolves from the sky- patrzyłem to na nią to na niego
- Jest nas więcej...- powiedział po chwili znudzonym głosem wilk, uśmiechnąłem się w zrozumieniu
- Więc Alpho, proszę o wybaczenie mojego niestosownego zachowania- wypiąłem pierś do przodu- Czy w waszej szlachetnej watasze znalazło by się miejsce dla takiego wilka jak ja? Byłbym bardzo przydatny, umiem się tarzać, skakać, biegać, turlać się i chodzić na przednich łapach- wszystko jej pokazywałem- i ciągle uczę się czegoś nowego- spojrzałem na nią i wyczekiwałem odpowiedzi
(Vex? FireFist?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz