sobota, 3 stycznia 2015

Od Bronte do Talon'a

One, z wyglądu przypominały bizony z na dziwne sposoby powyginanymi rogami i spokojnymi oczami. Magiczne i niesamowite istoty, a ja... wilk, wilczek. Zawsze byłem inny, ale one nie zwracały na to uwagi. Ja byłem głośny, ruchliwy a one ciche, nieme i dyskretne. Zajmowały się mną, odkąd pamiętam, wpoiły mi zakaz przywiązywania się do rzeczy, stworzeń i miejsc. Zwłaszcza miejsc. To mogło być niebezpieczne, bo pozostawanie w jednym miejscu osłabia umysł i niszczy. Tak mi mówiły. Ja ślepo wierzyłem, gdyż były to jedyne stworzenia, które znałem i rozumiałem. I na moją zgubę, do których się przywiązałem.

***

Tamtego dnia obudził mnie dotyk. Miękkie futro musnęło mój grzbiet. Chwilę potem z niewiadomej przyczyny poczułem ukłucie w żebra. To były rogi. Tak, to On mnie budził. Otworzyłem leniwie oczy i uśmiechnąłem się. Czas wstawania; wschód słońca. Musieliśmy ruszać dalej. W każdy pierwszy dzień tygodnia szykowaliśmy się do drogi i przenosząc się w inne miejsce lasu. Do tej pory nie wiem, jak duży był las, nigdy nie zdarzyło się, że mieszkaliśmy w jakimś miejscu dwa razy. Wstałem i zacząłem biegać wokół obozu budząc wszystkich i pomagając tym, co już wstali. Spodziewałem się niemych kiwnięć głową w podzięce lub nią zaspanego potrząsania. Tym razem było inaczej. Patrzyli na mnie obojętnie, może z błyskiem żalu lub znudzenia w dużych ciemnych oczach. Nie rozumiałem, ale czułem wyraźny niepokój.
- Co się dzieje? Czemu tak patrzycie? Może źle wyglądam? Hej, hej! - mówiłem z coraz mniejszym rozbawianiem.
Rozbawienie przerodziło się w niepokój podszywany histerią. Podszedł do mnie On i popatrzył smutno. Nie rozumiałem i wcale tego nie chciałem. Chciałem tylko już ruszyć i biec razem z nimi przez magiczny las. Czemu nie ruszaliśmy? Czemu staliśmy? Łzy stanęły mi w oczach. Czemu... Nie wiedziałem, czemu chce mi się płakać. Przecież nic złego się właściwie nie działo. Tak mi się wydawało. On pochylił głowę i westchnął. Podszedłem niepewnie do niego. Ten szturchnął mnie nosem i... Odwrócił się ode mnie. Ruszył przed siebie, a za nim stado. Nie zrobił nic więcej. Czułem, że mnie zapomina. Że już mnie nie pamiętają. Zostawiają, odchodzą.
- On! Hej, co ty robisz? Stamtąd przyszliśmy ostatnio! - zaoponowałem.
Zacząłem za nim biec. Jednak inni mnie odpychali i odciągali od dowódcy. Teraz byłem przerażony. Całe ciepło, które nagromadziło się we mnie do tej pory, uchodziło. Przyszedł chłód. Płakałem, bo co miałem niby robić?
- On, co się stało? ON!!! Nie zostawiaj mnie... - szepnąłem.
Poczułem pustkę w myślach. Zawsze czułem ich myśli, były ciepłe i miękkie. Teraz było pusto. To nowe doświadczenie zamroczyło mnie i zachwiałem się. Teraz stado było już tylko cieniami przemykającymi między smukłymi sosnami. Cienie malały, niknęły w moich dziecięcych oczach. One odeszły, a ja zostałem sam, nagle rzucony na głęboką wodę.

***

Biegłem przez las, moja domniemana zdobycz mi umykała. Krzaki i korzenie starych drzew, nagle zdradzieckie, stawały na drodze i zawadzały. Sarenka kluczyła ścieżkami wydeptanymi przez zające czy inne małe stworzenia. Stop. Zaryłem łapami w ziemię. Rzuciłem się w bok i miałem już w pysku królika. Sarna uciekła i cieszyła się życiem.
- Ona żyje, a ja mam żarcie. Tylko królik ucierpiał. Ale czymże jest jedna śmierć wobec... no... jednej śmierci. Tak - powiedziałem do siebie zmieszany bezsensem wypowiedzi.
Zabrałem się za jedzenie; stwierdziłem, że królik to jednak był dobry wybór. Na sarenkę minęła mi ochota. Taki już byłem, jak mnie nauczono, niestały i zmienny.

***

- Jak przyjemnie - westchnąłem wygrzewając się na kamieniu.
Skraj lasu. Wielka polana i niezmierzona przestrzeń. Tego jeszcze nie było, pomyślałem. Zabawne, szukasz czegoś wieki i nagle to znajdujesz. Tak po prostu i bez trudności. Co czujesz? Szukasz haczyka? No bo widzisz, ja nie. Gdyby wychowały mnie wilki, podejrzliwość wzięłaby górę. Gdyby wychowały mnie wilki, bez przeszkód by się nie obyło. Jeśli szuka się dziury, to niechybnie się ją znajdzie. Tak więc ja, spokojnie leżałem sobie na kamieniu i myślałem. Zastanawiałem się: Iść? Nie iść? W końcu przede mną wielki świat, nieznane. Do tej pory znałem tylko las i plątaninę drzew. Teraz miało się to zmienić. Miało lub nie.
- Tak też czasem bywa; to tak jakby dostać górę jedzenia w niespodziewanym prezencie. Chcesz to wszystko zjeść, ale boisz się konsekwencji. Wahasz się i ostatecznie góra żarcia gnije ci przed nosem - powiedziałem.
Po chwili gnałem już wśród wysokich traw, goniąc małe myszy i płosząc ptaki.

***

Pierwsze objawy przejedzenia wolnością poczułem już kilka dni potem. Przyzwyczajony do polowania na małej przestrzeni nie łapałem prawie nic. Małe gryzonie drwiły ze mnie popiskując, a większe zdobycze okazywały się być szybsze niż myślałem i nie pasujące do miana zdobycz. Miałem ochotę zawrócić, ale wiedziałem, że i tak nie znajdę drogi. Poza tym nie wracam do dawnych miejsc. Nie wróciłbym do lasu, bo okazałbym się słaby. Zacząłbym szukać tamtych bizonów i skończył jako ofiara innego zwierza. Tamtych bizonów nie ma, bo odeszły. On dawno zatarł się w mojej pamięci, a pustka w głowie przestała uwierać. Odbierałem ją raczej jako wolność. Mimo tego dalej byłem głodny.
- Cóż za ironia. Głód fizyczny i objedzenie psychiczne. To tak się w ogóle da? Ciekawe, czy mój żołądek to wytrzyma.
Zmierzchało już, gdy znalazłem jakieś zagłębienie terenu, które ochroniłoby mnie przed wiatrem. Umościłem się wygodnie i już miałem zasnąć, gdy nagle usłyszałem szelest. Nie żebym się wystraszył, to mogła być mysz, ale poczułem instynktownie, że coś jest nie tak. Chyba ten ktosiek nie krył się zbytnio ze swoją obecnością. Możliwe, że nie przewidywał w tym miejscu niebezpieczeństwa. Jeśli on nie, to ja też, pomyślałem. Teraz pozostało tylko doprowadzić do spotkania. W miarę bez nieporozumień.
- Dzień dob... Znaczy dobry wieczór - poprawiłem się. - Czy można się dowiedzieć, kto odwiedził moje eee... obozowisko?
- Kto tam? - usłyszałem ostrożną odpowiedź.
- No, kochaniutki, właśnie cię o to zapytałem.
W tym momencie ktoś najwyraźniej zaszedł mnie od tyłu. Przezornie przesunąłem się o krok w bok. I bardzo dobrze, bo sekundę później tuż obok mnie pojawił się wilk. Popatrzyłem na niego z uśmiechem.
- No cześć. Obejdzie się bez walki? Jestem Bronte.
- Talon.

<Talonie/BlackFire?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz