- Nie myśl, że ci na to pozwolę - odparłam zimno.
Basior przekręcił głowę w moją stronę. Od rozmowy z Vex, starałam dbać o niego jak tylko mogę. Alenie wiedziałam do końca jak. Wiedziałam, że nie będzie tolerował w swojej obecności smoka, a tym bardziej widocznego ducha...
- Nie będziesz walczył sam! Nigdy!
Mówiłam na prawdę poważnie. Nie miałam zamiaru go opuścić, choćby mi kazał. Weszliśmy do groty. Szczenięta troszkę się martwiły. Ja się nie uśmiechałam, miałam smutną minę.
- Wszystko dobrze? - spytała najmniejsza.
Kiwnęłam głowę wymuszając uśmiech. Czułam, że długo nie pociągnę. Straciłam zbyt dużo energii. Potrzebuje skrzydeł. Byłam teraz siły tzw. psa kanapowego. Nie mogłam zrobić nic bez duchów. Co? Ugryzę kogoś? I na tym koniec. Duchy dawały mi moce wszystkich żywiołów, przewidywały przyszłość, spoglądały w przeszłość, walczyły za mnie. Prawie za darmo, czasem potrzebowały tylko energii i to tyle, ile kot napłakał. Mogłam je zawołać, kiedy chciałam i gdzie chciałam. Skrzydła dawały mi zawsze coś, co było zabójcze. Teraz byłam zależna od innych, sama dawno bym już nie żyła. Skrzydła... moja oznaka, moje "ja". Bez nich, jakbym już nie żyła, nie mogę nic zrobić, tylko patrzeć na śmierć innych.
(FireClaw?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz