Cały dzień spędziłem na... Bezmyślnym spacerowaniu po okolicy. Jakież
kreatywne zajęcie, prawda? Ptaki, drzewa, piękne błękitne niebo... Wróć.
Wnerwiające ptaki, drzewa z poniszczonymi liśćmi i to okropne słońce,
które nie dawało spokoju nawet na chwilę...
Gdy myślałem tak nad sensem powstania tego świata, do moich nozdrzy
dobiegł stosunkowo podejrzany zapach, nie wróżący nic dobrego...
Oczywiście ja, jak to ja, postanowiłem udać się w tamtym kierunku. Po
około pięciu minutach drogi, mogłem niemal przysiąc, że ten zapach
wydawała jakaś wadera.
Przysiadłem na ziemi, rozglądając się dookoła, gdy nagle poczułem, że
coś (a raczej ktoś) wpada na mnie z ogromną siłą. Mruknąłem coś tylko
pod nosem, spoglądając na wilczycę, leżącą obok mnie.
-Oszalałaś do reszty?-Prychnąłem, podnosząc się z ziemi i obdarzając ją
pogardliwym spojrzeniem.-Nie wiem, czy wiesz, ale zaczepianie
nieznajomych, zwłaszcza w ten sposób, jest stosunkowo niebezpieczne.
-Trudno.-Burknęła tamta.
-Trudno, powiadasz?-Skoczyłem na nią, przygwożdżając jej drobne ciało do
ziemi.-Masz szczęście, że nie jestem jednym z tych, których bawi
zabijanie.-Westchnąłem teatralnie, po chwili jednak puszczając ją ze
swoich "objęć".
<Lily?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz