Na początek muszę wszystkich uświadomić, że nie urodziłem się tylko
powstałem. Teraz pewnie większość z was wykrzyknie, niby słusznie, że
żaden wilk nie może tak po prostu powstać, tylko musi się narodzić.
Niestety muszę stwierdzić, że jesteście (oczywiście, tylko Ci, którzy to
zrobili) w wielkim błędzie, gdyż istoty z Bractwa Wojowników Wiecznej
Pamięci, powstają z krwi ludzi, którzy oddali swe życie na polu chwały.
Teraz opowiem, wam kto był dawcą mojej ... hmm...raczej
zobojętniałej na wszystko duszy. Otóż wiele lat temu w Sudanie wybuchła
wojna pomiędzy wojskami biednego południa i bogatej północy. Brało w
niej udział wielu dzielnych mężczyzn. Jednym z nich był wysoki,
dwudziestoparoletni młodzieniec o ciemnej karnacji i długich, ciemnych
kręconych włosach. Niestety po paru dniach kula rozwaliła mu czaszkę, z
której zaczęła sączyć się powoli czerwona smużka krwi. Żołnierz po
paru minutach się wykrwawił, a ja powstałem.
Nie mając innego wyjścia, wyruszyłem samotnie w podróż mającą na
celu poszukiwanie swojego miejsca na ziemi, w czasie której czasami
zdarzyło mi się głodować i przeżyć wiele, wtedy mrożących mi krew w
żyłach, przygód. Po paru latach szczęście się chyba do mnie uśmiechnęło,
gdyż dotarłem do wielkiej, dziko wyglądającej puszczy. Zacząłem się w
nią zagłębiać. Po przebyciu kilkunastu metrów, zobaczyłem, przyglądającą
mi się z zaciekawieniem, brązowo-czekoladowo-piaskową waderę.
Postanowiłem do niej podejść, więc najeżyłem lekko sierść i napiąłem
mięśnie, po czym ruszyłem w jej stronę. Kiedy byłem już dostatecznie
blisko rzuciłem chłodno i niby obojętnie:
-Na imię mi Ril, pochodzę z Sudanu, należę do Bractwa Wojowników Wiecznej Pamięci. Poszukuję swojego miejsca na ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz