czwartek, 27 listopada 2014

Od Setha


Wcześniej był tylko las. Rzadko rosnące drzewa, liście przykrywające wielobarwnym dywanem ziemię i chropowate pnie drzew połyskujące w promieniach słońca. A potem byłem ja. Tak po prostu. Byłem i już.
  Obudziłem się, leżąc na ziemi pośrodku puszczy, nie mając pojęcia o świecie. W jednej chwili otworzyłem oczy, zobaczyłem wokół siebie zupełnie nieznany teren i nie miałem pojęcia, co robić. Byłem, myślałem, postrzegałem. To dla mnie zupełnie nowe odczucie.
  Rozejrzałem się wokoło, zlustrowałem spojrzeniem mój nowy dom. Niepewnie poruszałem łapami, czymś co odtąd będzie mi służyć jako środek transportu. Z zaskoczeniem zorientowałem się, ze są na tyle silne, iż mogę na nich stanąć. A co więcej są cztery.
  Podniosłem się i odkryłem kolejna rzecz- stoję pewnie, nie chwieję się. Zupełnie jakbym robił to wcześniej kilkanaście tysięcy razy w ciągu doby. Zrobiłem krok w przód, potem kolejny. Z każdym następnym nabierałem coraz większej pewności co do swoich możliwości. Miałem ciało, a to ciało dokładnie wiedziało, co robić.
  Gwałtowne pojawienie się na świecie nie jest łatwe. Trzeba się przystosować, poznać panujące tu zasady i zaakceptować je, jeśli chce się przeżyć. Ja nie wiedziałem, gdzie jestem i co na mnie czeka za kolejnym drzewem. Nie znałem niebezpieczeństwa, bólu, cierpienia, ale także szczęścia czy miłości. Wszystkiego miałem nauczyć się potem.

Nadchodziła zima, a ja wiedziałem, że nie jestem na nią gotowy. Moje zmysły wyczuwały wprawdzie zmianę temperatury, widziałem lecące z drzew liście, lecz nie byłem w stanie domyśleć się, jak będzie wyglądał świat, kiedy spanie śnieg. Byłem jednak pewny, że go polubię, tak jak wszystko inne- kwiaty, trawę, słońce i wiatr. Wydawało mi się, że przez to, że obudziłem się w lesie, w jakiś sposób byłem związany z naturą.
Śnieg spadł niedługo po tym. Zaczęło się w nocy, kiedy smacznie spałem ukryty w opuszczonej lisiej norze. Lodowaty wiatr wkrótce zbudził mnie ze snu, a śnieżnobiałe płatki śniegu wraz z podmuchem wpadały do mojej kryjówki. Próbowałem wpełznąć jeszcze głębiej do nory, lecz byłem za duży. Kierując się nagłym impulsem, wyskoczyłem z jamy i pognałem przed siebie z cichą nadzieją, że gdzieś indziej nadal panuje jesień. Jak widać, śnieg zbytnio nie przypadł mi do gustu.
Znalazłem ukojenie pod osłoną gęstych krzaków, które tworzyły przyjemną jamkę. Wydeptałem sobie posłanie i ułożyłem się wygodnie z głową na łapach. Zamknąłem oczy i nasłuchiwałem; chwilę później do moich uszu dotarł dziwny dźwięk. Coś jakby parskanie, krztuszenie się...o, już wiem, jak to nazwać. Śmiech. Ktoś się śmiał.


Pomyślałem, że muszę podążyć za tym głosem. Biłem się chwilę z myślami, w końcu nie wiedziałem, jak zareagować na spotkanie. Jeszcze nigdy nikogo nie spotkałem. To będzie zupełnie nowe doznanie.
Wygrzebując się spod splątanych gałęzi, narobiłem trochę hałasu. Otrzepałem się z kolców, które przylgnęły do mojego futra i podążyłem za głosem. Śnieg przestał już padać, co było miłym zaskoczeniem. Biały puch pokrywał ziemię. Ten ktoś nadal się śmiał, a ten śmiech był tak czysty, tak idealny, że nie wyobrażałem sobie lepszego. Uśmiechnąłem się półgębkiem.
Zauważyłem, że kilkadziesiąt metrów przede mną drzewa rosną rzadziej, aż w końcu zupełnie zanikają. Ukryłem się wśród największej gęstwiny i przedarłem się aż na skraj lasu. Zobaczyłem polanę skąpaną w blasku słońca, pokrytą drobniutkim, białym puchem, kątem oka dostrzegłem jaskinie. I wtedy ten ktoś przestał się śmiać. Świat jakby zamarł, zapadła cisza, aż w końcu usłyszałem głosy dochodzące z jaskini nieopodal. Chór cieniutkich głosików i dwa wybijające się ponad wszystkie inne. ,,Dasz radę?'', spytałem samego siebie, żeby dodać sobie odwagi.
- Dam- wyszeptałem do siebie i przeciskając się przez krzaki, dotarłem na polanę. Nikogo. Pusto.
,,Pochowali się w jaskiniach'', pomyślałem. ,,Ale na wszelki wypadek rozejrzę się po terenie.''
Zacząłem dyskretnie przeszukiwać polanę. Przyszło mi na myśl, że skoro są tu zwierzęta, to będzie i żywność, która bardzo by mi się teraz przydała. Od ostatniego posiłku minęły co najmniej dwa dni. Nie umiałem polować, brzydziłem się zabijaniem innych. Moim pożywieniem były głownie korzonki, które pieczołowicie wykopywałem z ziemi.
I wtedy drogę zagrodził mi wilk. Z początku mnie zatkało, pojawił się tak niespodziewanie, jakby wyszedł spod ziemi. Uważnie się mu przyjrzałem. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zwykły basior, lecz kiedy podniosłem wzrok na jego pysk, otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Miał długą, czarno-czerwoną grzywę, przez co osobiście przypominał mi...tego....diabła. Skórę nad i pod nosem miał przebitą kilkoma kolczykami. Pod oczami zauważyłem dziwne znaki. Równie dziwną runę dostrzegłem na klatce piersiowej wilka.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. On i ja. Ja i on. Powinienem uciekać, bo wiedziałem, że jestem intruzem na tych terenach. Ale cóż zrobić? Basior wręcz promieniował siłą i pewności siebie. Nie myślałem nawet o tym, żeby odejść.
Nie chciałem też zaczynać dialogu, bo na pewno nie wypadłby dobrze. Pozostało mi tylko stać i zaczekać, aż on odezwie się pierwszy
<Talon, kontynuujesz?>.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz