Moje oczy błyszczały się od ciągłych łez w promieniach pełni, po policzkach ciekły łzy i ciągle szlochałam. Nie mogłam przestać. Zwinięta w kłębek patrzyłam na księżyc. Leżałam przed jaskinią w której mnie uleczono. Było już bardzo późno, za pewne wszyscy, prócz mnie spali. Wiatr targał moją sierść. Usłyszałam kroki. Był to dźwięk pazurów uderzających po kamienną podłogę jaskini. Odwróciłam głowę zauważyłam FireClaw'a. Spojrzałam mu prosto w oczy. Z moich ciągle ciekły łzy. Położyłam głowę na łapy i patrzyłam na księżyc.
- Czemu nie śpisz? - spytałam się cichym, stłumionym i zapłakanym głosem. Nie mogłam się pogodzić ze stratą tylu przyjaciół... Nawet nie obchodziły mnie te skrzydła... Miałam nadzieję, że ktoś jeszcze żyje, ktoś, kogo znam. Nie mogłam się z tym pogodzić, czemu nie wyruszyłam wcześniej? Pomogłabym wcześniej w walce... Wtedy pewnie ktoś jeszcze by żył, a tak... Nie ma nikogo, prawie nikogo... Nie zapomnę morza krwi i jeszcze oczu furii, która zaatakowała mnie i oderwała skrzydła, dźwięku pękających kości i bólu wbijanej włóczni... Gdy tylko zasypiałam, męczyły mnie koszmary i budziłam się zapłakana.
(Javier?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz